Masz konto? Zaloguj się
Pierwszy, Stefan Kisielewski, publikował - i komponował, bo jego drugą życiową pasją była muzyka - jeszcze przed 1939 r. Uczestnik kampanii wrześniowej i powstania warszawskiego (do którego miał krytyczny stosunek), po zakończeniu wojny znalazł się w Krakowie, gdzie zakładał „Ruch Muzyczny” i zaczął współpracę z „TP”. Felietonistą i najchętniej czytanym autorem pisma był przez 44 lata, z przerwami, z których pierwsza związana była z publikacją skandalizującej jak na owe czasy powieści „Sprzysiężenie” („Że pan pisze pornografię, to rozumiem, ale że taką nudną, to już jest niewybaczalne” - krytykował redakcyjny kolega, ks. Jan Piwowarczyk), a kolejna z zapisem cenzorskim władz, którym podpadł u progu Marca '68, mówiąc (podczas pamiętnego zebrania Związku Literatów Polskich) o „dyktaturze ciemniaków”. Tragiczny paradoks „Kisiela” polegał na tym, że jako kompozytor i pisarz racz niespełniony, jako polityk niespełniony z definicji (w latach 1957-65 był posłem ruchu Znak, ale w Peerelu ludzie przyzwoici kariery politycznej robić przecież nie mogli), odniósł gigantyczny sukces w dziedzinie, do której nie przywiązywał tak wielkiej wagi. W felietonach cięty i zawzięty polemista, wykpiwający absurdy systemu i nawiązujący kontakt z czytelnikiem mimo cenzuralnych ograniczeń: w 1984 r. opublikował słynne „Moje typy”, pozbawioną jakiegokolwiek komentarza listę nazwisk osób szczególnie wówczas „zasłużonych” w zakłamywaniu rzeczywistości. Kilka lat po śmierci „Kisiela” ukazały się jego „Dzienniki”, zawierające zarówno liczne dowody przyjaźni z redaktorami „TP”, jak ich pełne żółci charakterystyki. Krzysztof Kozłowski opowiadał wówczas, że to i tak były „czytanki dla grzecznych dzieci”, i opisywał Kisiela jako jednego z najsmutniejszych ludzi, jakich znał. „Wszystkie jego miny, żarty, dowcipy - to zewnętrzna maska, pod którą był tragiczny smutek”.
Coś podobnego można by pewnie powiedzieć o Antonim Słonimskim, który choć napisał kiedyś, że Bóg powierzył mu humor Polaków - umierając zostawiał Polsce bardzo daleką od swoich marzeń (świadczą o tym także „Oczarowania” - jego ostatni, niedokończony felieton, opublikowany przez „TP" w 1976 r.).
75-lecie „Tygodnika Powszechnego" – czytaj więcej w serwisie specjalnym >>>
Ikona liberalnej inteligencji, poeta z grupy Skamander, a przede wszystkim: najświetniejszy może felietonista w historii polskiego dziennikarstwa, przez kilkanaście lat II RP publikujący w „Wiadomościach Literackich” swoje „Kroniki tygodniowe”, z „Tygodnikiem” związał się w 1971 r., wkrótce po tym, jak w 1968 r. padł ofiarą antysemickiej nagonki. „Być może teraz piszę poważniej. Czasy się zmieniły. Ale moje przedwojenne felietony też bywały serio - opowiadał w rozmowie z Jakubem Karpińskim w „TP”. - Faszyzm w Polsce nie był czymś błahym”. Fakt, że na łamach katolickiego pisma pojawiło się nazwisko legendarnego antyklerykała, miał siłę symbolu. Kilka lat później - po publikacji książki „Kościół, lewica, dialog” sekretarzującego Słonimskiemu Adama Michnika (z przedmową Stefana Kisielewskiego zresztą) - podobne gesty nikogo już nie dziwiły, ale w pamięci starszych redaktorów „TP” zostało warszawskie spotkanie z gronem rozczarowanych komunizmem rewizjonistów, zorganizowane już w 1960 r., w trakcie którego Jerzy Turowicz proponował im współpracę, ale propozycja ta została odrzucona z obawy przed wrzuceniem do jakiejś kościelnej „kruchty”.
Najmłodszy z nich Marek Skwarnicki pojawił się w „Tygodniku” z grupą rówieśników (Krzysztofem Kozłowskim, Bronisławem Mamoniem, Jackiem Susułem, Jerzym Kołątajem, Tadeuszem Żychiewiczem) po wznowieniu pisma w 1956 r., choć debiutował - pod pseudonimem - już w 1951 r. Po upadku powstania warszawskiego przeszedł przez obozy w Pruszkowie i Mauthausen, pracował też jako robotnik przymusowy. Pisał również wiersze, co zbliżyło go do Karola Wojtyły. W 1979 r. został redaktorem wyboru poezji i dramatów autora znanego już wówczas jako Jan Paweł II; papież, któremu towarzyszył jako korespondent „TP” w czasie zagranicznych pielgrzymek, w 1989 r. poprosił go też o napisanie rozważań do odprawianego w Koloseum nabożeństwa Drogi Krzyżowej i konsultował z nim „Tryptyk rzymski”. Felietony podpisywał jako szekspirowski „Spodek” - i on akurat na ostatniej stronie będącego wówczas wielką płachtą „Tygodnika” starał się dawać czytelnikom trochę radości, a projektując swoje epitafium napisał: „Tu leży człowiek, który się przez całe życie uśmiechał. Przechodniu, teraz ty się uśmiechnij”.