Kiedy prawie dziesięć lat temu Darek Malejonek zakładał swój nowy zespół,
nikt nie podejrzewał, że kilka lat później będzie on instytucją wpisaną w mapę
polskiego rocka. Dzisiaj, kiedy mapa ta staje się coraz skromniejsza, kiedy
coraz mniej ludzi decyduje się na granie takiej właśnie muzyki, każde pojawienie
się płyty tego zespołu jest dużym wydarzeniem dla miłośników gitar, bębnów i
basów. Na przestrzeni kilku lat zmieniło się oblicze przemysłu muzycznego, który
zaczął wyraźnie dryfować w stronę miałkiego "niewiadomoczego", nie dając żadnych
wzorów, żadnych pomysłów do rozwijania. Zamiast tego mamy sterylne i
schematyczne, aż do bólu plastikowe zespoliki, które równie szybko pojawiają
się, jak i znikają. Na ich miejsce pojawiają się natychmiast nowe, które
oczywiście przez firmy są anonsowane jako objawienia mające wyprowadzić muzykę
z marazmu. I dopiero na tym tle taka płyta jak chociażby "Extra Pan" może
zabłysnąć. Nie mogę zgodzić się też z Wojtkiem W., który w recenzji płyty
zarzucał jej nijakość. Jednak czy każda płyta musi posuwać muzykę do przodu? Czy
nie wystarczy, że stanowi antidotum na nijakość? I na koniec - czy fakt, że
zespół napisał parę niezłych piosenek i nie skusił się na nadmierne
eksperymenty, może go dyskwalifikować?
Dla mnie ważniejsze jest to, że przez pięć lat zespół nie dawał znaków
życia - i o to też zapytałem lidera Houk - Darka Malejonka.
Darek Malejonek: Na tę sytuację złożyło się wiele przyczyn. Bardzo
chcieliśmy nagrać ten materiał w studiu "Psalm" w Warszawie, tam gdzie powstała
druga płyta Tymoteusza, ale były problemy z terminami. Zastanawialiśmy się też,
czy nie wydać tej płyty własnym sumptem - w takim razie mielibyśmy jednak
kłopot z dystrybucją i reklamą materiału. W tym czasie załamał się też rynek
klipów w Polsce, co pogłębiało problemy promocyjne. Wtedy przyszła propozycja ze
strony Pomatonu - my oczywiście znowu się zastanawialiśmy, bo to przecież także
duża firma. Okazało się jednak, że znalazły się osoby, które podeszły do naszego
projektu z sercem, co przekonało nas do podjęcia decyzji. Na opóźnienia miały
też wpływ zmiany w zespole. Odeszła sekcja rytmiczna - Tomik (bębny) został
menadżerem Kayah, a basista Mirek wyjechał na stypendium do Niemiec. Z basem nie
mieliśmy problemu, bo dość szybko znaleźliśmy znakomitego muzyka - Sławka
Klugmana. Gorzej było z bębnami. Wtedy zgłosił się do nas Ślimak (Acid Drinkers)
który, jak się okazało, był od dłuższego czasu fanem Houku. Oczywiście taki
skład spowodował dalsze opóźnienia - ja nagrywałem płytę z Tymoteuszem, później
Ślimak miał sesje nagraniowe z Acid Drinkers.
Po tylu latach, kiedy zespołu nie było w mediach, kiedy zmienił się cały
rynek, można mieć obawy co do kondycji, a raczej frekwencji na koncertach -
dla wielu będzie to bowiem zupełnie nowy zespół. Darek ma jednak podejście
optymistyczne.
DM: Okazuje się, że jest sporo ludzi, którzy chcą nas słuchać!
Przychodzi też sporo młodych ludzi, którzy nas nie znają - mimo to się pojawiają.
Dla mnie jest niezwykle ważne, że nie tworzę muzyki gdzieś tam w próżnię. To co
robię, jest odbierane i dzięki temu mam komfort, czuję się rozumiany.
Oczywiście Darek jest też świadomy, że zmieniły się czasy...
DM: Taka muzyka miała kiedyś swój czas. Teraz są inne klimaty, dla
pewnych ludzi rock jest przeżytkiem. My zaś tak właśnie gramy z Houkiem i trudno
byłoby z takim składem osobowym wziąć nagle klawisze i robić coś innego...
Muzyka rockowa nie kręci już tak jak dawniej. My gramy swoją muzykę od prawie
dziesięciu lat i myślę, że jest to nasza siła. Wiele grup, które poszybowały
bardzo wysoko, stały się gwiazdami jednego czy dwóch sezonów, już nie istnieje.
My też mieliśmy moment sporej popularności, jednak cały czas trzymamy poziom.
Nasza muzyka nie jest może odkrywcza, ale tu chodzi o interpretację, o to jak
się gra, z jaką ekspresją i jakim składem. I to jest siła tej kapeli.
Czy jednak nie jest tak, że zespół swoją nową popularność odzyskał dzięki
działaniom tzw. rocka chrześcijańskiego?
DM: To jest kompletnie niezależne od nas. Nie mam wpływu na to, kto
przychodzi na koncerty. Nie mogę powiedzieć, aby przychodzili tylko katolicy czy
buddyści. Przychodzą ci, którzy chcą nas słuchać, a że czasami ktoś wrzuci nas
do takiego czy innego worka... Houk nie ma nic wspólnego z ewangelizacją - w tym
zespole grają różni ludzie o bardzo różnych światopoglądach. Ja zresztą nie
nawracam, nie nawołuję nikogo do wiary i przynależności do jakiegoś kościoła.
Myślę, że w jakiś sposób jest teraz moda na chrześcijański rock, mam jednak
nadzieję, że kiedy moda minie, będziemy grać dalej...
Jaka jest więc nowa płyta? Czy można na to jednoznacznie odpowiedzieć? Na
pewno podstawą, klamrą spinającą muzykę grupy, jest ciężki rock, który po
drodze zabiera na pokład trochę hardcore'a i trochę metalu. Efekt jest taki,
że płyta "Extra Pan" szczytuje w takich momentach jak "Zion" czy "Pułapka",
"I'm On The Rock" i "Holokaust". Takie numery mogłyby się znaleźć na płytach
wielu wykonawców nawet ze sceny metalowej - ich struktura i brzmienie zostały
właśnie w tym kierunku ukształtowane. Są też oczywiście dwa numery reggae,
które jednak wypadają na tle pozostałych kawałków dość blado. Jeszcze innym
utworem, odcinającym się od zasadniczej całości, jest "Prowadź Mnie" -
transowy, mocno nostalgiczny z medytacyjnym tekstem Darka.
DM: Nowa płyta jest swego rodzaju syntezą i podsumowaniem pewnego stylu
grania. Mimo że zmienił się skład, duch muzyki pozostał ten sam. Mimo wyraźnych
nawiązań do poprzednich produkcji jest tu dużo nowych elementów - takie rzeczy
wynikły ze wspólnego grania. Nie jest to może prosta muzyka, ale cały czas jest
motoryczna, natomiast gitary bawią się w dialogi między sobą, eksperymentują z
brzmieniami. Udało nam się uzyskać takie garażowe, naturalne brzmienie płyty,
lekko chropowate i ciemne, ale jednak z zębem.
Teksty, które pojawiły się na nowej płycie, mogą również zaskoczyć wszystkich
tych, którzy spodziewali się uduchowionych tematów. Tematyka jest bardzo
zróżnicowana, od żartu po poważne refleksje. Żarty dotyczą oczywiście
tytułowego numeru, otwierającego płytę...
DM: Kiedy dowiedziałem się, że Extra Pan oznacza po czesku Supermana, to
śmiałem się 15 minut! Potem postanowiłem zrobić o tym numer. Najpierw miał to
być kawałek dotyczący inżynierii genetycznej, ale wszystko było zbyt poważne i
wtedy zaświtała mi myśl, że Extra Pan to taki sklonowany czeski superman. Miałem
marzenie, by zrobić na ten temat klip, ale na razie nic z tego nie wyszło.
"Stand On My 2 Feet" mówi o tym, że za wszelką cenę trzeba być sobą - nawet za
cenę przegranych w życiu. "Stop Living In My Head" wyraża wiarę w wyższość uczuć
nad tzw. zdroworozsądkowym myśleniem, które często jest złym doradcą.
"Prostytutki i Złodzieje" ostrzegają przed wywyższaniem się, z kolei "Holokaust"
jest protestem przeciw zabijaniu. Teksty te są oczywiście pisane przez pryzmat
mojej wiary. Są to moje osobiste przemyślenia, ale nie jakieś manifesty, lecz
osobiste odczucia... Chciałbym kiedyś dołączyć do tekstów komentarze, tak jak
Chumbawamba - dygresje na marginesach, opisy zdarzeń, wiążących się z
poszczególnymi utworami.
Intrygująca jest sama okładka płyty...
DM: To jest właśnie Extra Pan (śmiech). To taki radziecki pilot -
oblatywacz, który stał się ofiarą eksperymentów genetycznych - i niestety to
wszystko, co po nim pozostało...
Na koniec należy wyjaśnić kwestię, która wielu może intrygować - skąd pomysł
na Ślimaka, który znany był dotychczas z bardziej radykalnych i metalowych
brzmień.
DM: Wniósł on do zespołu bardzo dużo nowych pomysłów. Jest to dla mnie
duże odkrycie - nie słyszałem, aby Ślimak kiedyś tak grał. Udowodnił, że
znakomicie czuje się w stylach niekoniecznie związanych z metalem - np. grał
rytmy znane z płyt takich wykonawców jak Fishbone czy Red Hot Chili Peppers.
Gra też rytmy reggae - jednym słowem sekcja rytmiczna jest znowu mocną stroną
zespołu...
Autor: Arek Lerch